"Kurpie - nazwa ludności zamieszkującej tereny
dwóch puszcz mazowieckich leżących nad Narwią: Puszczy
Zielonej (zwanej też: Puszczą Kurpiowską lub Zagajnicą) i
Puszczy Białej; także określenie regionu kurpiowskiego
(Kurpiowszczyzny). Nazwa wywodzi się od noszonych przez miejscową
ludność butów (kurpsi) wyrabianych z lipowego łyka
i początkowo była przezwiskiem nadanym przez okoliczną
ludność, zaś sami Kurpie nazywali się Puszczakami. Kurpie
wywodzą się z osadników mazurskich (Mazurzy - historyczna nazwa
Mazowszan, później określała już tylko mazowieckich
osadników w Prusach, a dzisiaj ludność autochtoniczną na
Warmii i Mazurach, której językiem ojczystym był/jest polski)"
Błotniste ziemie i lasy nie sprzyjały osadnictwu rolniczemu, stąd pierwotnie główne
źródło utrzymania dla Kupriów stanowiła puszcza. Pierwsi
osadnicy pojawili się w XV
wieku, wioski powstały sto lat później. Do puszczy napływała
ludność ze wschodniego Mazowsza, szukając schronienia przed
napadami Litwinów, Jadźwingów i Kozaków, a także chłopi
zbiegli przed pańszczyzną
oraz inni ścigani przez prawo. Pierwsi mieszkańcy Kurpiowszczyzny
zajmowali się rybołówstwem,
myślistwem
oraz bartnictwem
na podstawie królewskich przywilejów (prawo
bartne, przywilej trwał do 1801
roku), wydobyciem oraz obróbką bursztynu,
rzemiosłami drzewnymi i tkactwem.
Pracowali też jako smolarze, węglarze
i flisacy.
Znaki bartne (wg Marii Żywirskiej)
Kurpie nie odrabiali pańszczyzny,
pozostając czynszownikami
królewskimi (Puszcza Zielona) lub biskupimi (Puszcza Biała). Rozwój
rolnictwa nastąpił w okresie XVII-XIX
wieku. Naturalna bariera w postaci lasów ibagien
wymuszająca samowystarczalność była przyczyną
powstania odrębności kulturowej. Pierwsi badacze opisujący
Kurpiów podkreślali też swoisty "dziki i szorstki"
charakter, skłonność do uniesień i mściwość,
ale też gościnność, wytrzymałość na trudy i
zręczność łowiecką.
Osady kupriowskie początkowo oddalone od siebie później,
z wytrzebieniem lasów, zaczęły się skupiać w większe
wioski. Charakterystycznymi elementami kultury materialnej są stroje, kurpiowskie
chaty,
zdobienia w drewnie i rzeźba,
wycinanki oraz ozdobne palmy na Niedzielę
Palmową. Elementy folkloru,
w tym kurpiowska gwara,
zachowały się do XXI
wieku
Gwara
Gwara kurpiowska jest jedną z gwar
mazowieckich. Charakteryzuje ją występowanie wielu archaizmów i zmiękczanie
spółgłosek, np. pi wymawia się jak psi, bi-jak bzi (piwo-psiwo, biały-bziały),
f-jako si, w-zi (ofiara-osiara, wisi-zisi). Głoskę m zastępuje n (miasto-niasto).
Słownik polsko-kurpiowski: Lekcja 1
Ziemia-zien
Dziewczyna-dziewcok
Kwiaty-ksioty
Kogut-psiejak
Gałąź-chluba
Komary-migi
Ołówek-psisak
Odmieniec-otnianek
Poprawiny-potarcyska
Fragment
pochodzi z Blogprzewodnika GADKI
KURPIOWSKIE
-Jak jeden bartnik Pana
Boga chciał oszukać
-Jek Paulinioki kapustę krajali
-Jek to w nasej puscy downiej bywało
-Jek u Geni kartofle kopali
-Księdzowsko ziśnia
-Letniki
-Lustracjo po kurpsiosku
-O downech porzontkach
-Zielganocno palma
Jak jeden bartnik Pana Boga chciał oszukać
Ziedomo, co bartniki nase dawne - jek uporządkowali swoje barcie w puscańskich
borach - to chodzili potem obrządzać po dalsech wsiach i dworach, niby po
bogatych dziedzicach, gdzie tyz siła barciów była - aze za Łomzą, Ostrołanką i
Przasnysem. Pany to byli wcale dobrzy ludzie i wcale nie skąpe: i psić dali i
jedzenia lepsego nie załowali, i za rzetelną robotę i scańśliwe podebranie
niodu z barciów dali i sprawiedliwą zapłatę, a nieraz i na kolandę cosik ze
zboza, bo tego u naju zawady na puscy brakowało. Ziedomo, jek to na puscy: o
chojkę, grzyba cy jegodę nietrudno, a zagonów z zasianem zbozem to dawniej u
naju na palicach porachował.
Roz story Bartnicki powandrował na oporządek bartny do jednego dworu - na "ślachtę"
jek poziedano, gdziesik daleko, aze za scypankowską parasiją. Wzion ze sobą
różną rozmaitość, potrzebną w drodze na taką dalecyją, linę bartną z kulą i
leziwem, nie zabacuł tez o fajce, tabace w susonem pęcherzu, krzesiwku, nozu
na długim trzonku do wycinania plajstrów z miodem. Nie brał ze sobą tylko
dymnika, ale tez go wcale nie potrzebował: brał scapę próchna zierzbowego czy
sokorowego, rozscepsiuł w jednem końcu, wsadziuł w śparunę - we chrzodek
zarzący wańgielek, machnon tem narzandziem po zietrze - i juze dymu było co
nieniara. A do insech pscołów, to wcale chadzał przez dymu.
- Te pscoły juz me trochę znają - mawiał - to i kąsac me nie bańdą - poziedoł.
Bartnicki opatrzuł juze niejedną barć, niodu nawybzieroł pełne pudłaki i
kadłuby - na pociechę właścicielom, aleć na ostatek ostało mu się kilka jesce
starech, wysokich barciów, a jedna najwyzsa i gładka, bez seków, a pscoły w
niej wysoko, tylo ucą, tyle jech tamoj było.
- Pewnie w niej i niodu tu bańdzie niemało - pedo - ale jek do niej się
dobrać? Nachci nie jestem taki stary grzyb, ale co wysoko, to za wysoko.
Rozmyślając nad tym podsedł bartnik do drzewa, popatrzył w górę, przezegnał
się, zarzuciuł linę dookoła grubego pnia i poziedo nabożnie: - Panie Boze,
dopomóz ni wleźć scańślizie na to oto barć, to jek wlazę, to ci Panie Boze
uleję z wosku taką świecę, jak ten koł w płocie. To juze zidać Pan Bóg mu
dopomóg, bo wloz przez trudu do połowy bartnego drzewa. Tu spojrzał do góry,
westchnon naboznie i znowuj pedo:
- Panie Boze, daj scańślizie doleźć do zierzchu, to uleją świecę, jek to
bzicisko w grubasem końcu. Pan Bóg mu i tu dopomóg, bo juze wlozł wysoko nad
chałupe - pod same gałańzie.
- Panie Boze - aby juze do samego dzionka, to bańdzie wsytko dobrze, śweca dla
ciebzie pewna - jek obziecałem, tak uleję z żółtego wosku. Pan Bóg i dalej
dopomóg scerze, bo bartnik wlaz do góry, kani potrzebo.
- Dziańkuje ci, panie Boze - poziedo nabożnie bartnik - kajześ ni tak gładko
dopomóg, to ci za to uleje świecę jek palec, ze scernego zapaśnego wosku, bo
śwyzego to jesce ni mom.
To powiedziawszy bartnik zarzucił linę bartną swoją na wystający sęk, co
styrcał nad jego łbem. Potem podciongnon się mocno rękomani i chcioł się
uzionzać u sęka i brać do roboty przy pscołach i niodzie.
Aleć nie ziedomo, cy sęk buł stary i lichy, cy pon Bóg się pogniewał na
osukańca, bo zaro sęk się ułamoł, a bartnik grzmotnąn z góry wej na łeb i
prosto na zień pod starą barć.
Nie zabziuł się co prawda, bo zleciał na kampki mchu, co ktościk dla siebzie
nagrabziuł, ale natrząchnon się nieźle i gnoty mu w zaziesach skrzypsiały.
Zaro tez podniósł się z zieni, złozuł naboznie rańce, westchnon do nieba i
poziedo grzecnie: Panie Boze - dziańkuję z serca za to, ze jesce zyje, ale
cemuj to było się takoj zaro pogniewać? To byli tylko takie zarty.
(ze zbioru "Gadki kurpiowskie" spisanego przez Adama Chętnika): (autor
nieznany)
Jek Paulinioki kapustę krajali
Przybocyło ni sie jek to bułem kedyś z matko u Pauliniokow kapustę krajać.
Nojpsierw nolezało naostrzeć ten duży nos, co to niem wuj zawse świnioki
ślachtowoł. Dłuzsy cas go ociec o kanień glancował, tak ze ani sie dotknąć do
niego, taki buł fatny. Błyscoł sie jek łusina starego Jędrzeja spod boru.
Poźniej matka zazineła go w bzioły fartuch, włozyła pod poche i mozi do mnie
tak:
- Co mos sie jem tu selenceć po izbzie, to choć lepsiej ze mno.
No i poślim.
U Paulinioka chłopy nosili juz worki z kapusto do chałupy i obcinali te
zierzchnie liście. Na chrzod izby postazili duzo wannę, a naobkoło niej zydle
i ławe dlo kobzietow. Stary Paulin przykuloł becke z ubzijokem, a za sile
przysły i kobziety. Zmoziły pochwolonke, obzineły sie bzieluchneni fartuchani,
usiadły na zydelkach, a fartuchy zarzuciły na brzeg tej wanny. Oj, ślicnie
wyglondały w tem bziołem kołecku; tak ślicnie, ze az prazie poboznie.
No i sie zaceno. Kobzietom tylo noże błyscały w rencach, a kapusta sypała sie
do wanny. Jo tez pomogołem obcinać liście i podnosieć głowki blizej wanny. Co
sile matka wyciena i dała ni za to głomba. Tak naprowde, to ni tylo o te
głomby sło, bo smacne były jek nieziadomo co!
Paulin nałozuł w niske nacientej kapusty i wsypoł do becki. Okrasiuł ksyne
solo i zacon ubzijokem ubzijać.
- I co ty nojlepsego robzis! - krzyknęła staro Paulinka. - Boj sie Boga!
Paulin az podbryknoł, ślepsie wytrzescuł na Paulinke i stoi tak zgenty nad
becko z ubzijokem.
- A bo co? - pyto sie.
- Jesce nie zidziałam zeby sie komu od dronga kapusta ukisiła! - tłomacy staro
Paulinka.
- Lepsiej rozumu do łba sobzie niem nabzij, a nie kapuste!
A Paulin dalej stoi kele becki ze skrzyziono gembo, jek by mu bełk dokucoł.
Patrzy, a kobzieta rozzuwo stare chodoki i tretuje sie do becki. Paulin ksyne
sie odsunoł, głowo pokiwoł i mozi tak:
- Kobzieto, toć ta kapusta, to prendzej przyśniardnie niz ukiśnie, jek
bendzies jo takeni brudneni kulosani deptać.
Ale staro Paulinka nic nie godała, tylo kitel rencani ujena i deptała, az kwas
z becki pryskoł. Tak to kedyś ludziska kapuste kisili.
Leszek Czyż
Jek to w nasej puscy downiej bywało
Jek chto dziś przyjadzie z daleco na te nase Kurpsie, to sie cale ucieseć nie
moze teni naseni ślicneni borani, tem śwezem pozietrzem i teni gościnneni
ludziani, co tu od ziekow siedzo. Tak do śternastego, a moze i do psietnostego
zieku, to tu cale zyć nie sło. Wsendy tylo bor gensty a zielgi az pod samiuśke
chmory, a bagnow i strugow niendzy teni chojokani i jeglijani pełno, a i
niedźwedziow i zilkow tez nie mało było. Dopsierku w sesnostem i siedemnostem
zieku pomaluśku ludzie, co tu z roźnech stronow sie przywlekli, zaceni
siedliska swoje zakłodać. Nojprzod to polowali na te niedźwedzie i jelenie,
łapali ryby w strugach abo wybzierali niod z barciow. Druge, to zakłodali
nawet take kuźnice, co to w niech zielazo z rudy darniowej wytopsiali.
Dopsieru później zaceni orać i sioć.
Nojprzod Kurpsiow nazywali Puscokani, bo w puscy zyli, a poźniej Kurpsiani
jech przezwali od tech chodokow, co to je z łyka zierzbowego cy lipowego
wypletali. Oj, bzitny to buł naród, a uperty, a pusce swojo niłujący, jek mało
chtory. Do strzelanio z fuzyji to juz takech małech srelow nakłodali. Wszyscy
downiej ziedzieli, ze nojlepsiej strzelać, to tyło Kurpsie mogli. A trzeba wom
ziedzieć, ze nie tylo w zajonce strzelali. Jek było trzeba, to i Śwedow z
puscy przegnali i Ruskech ...., chto tyło sie napałencuł, a chcioł swoje
rzondy wprowodzać. Wtencas zoden Kurpś przed nikem innem karku nie zginoł, jek
tyło przed samem krolem. Do dziś ludzie znajo psieśni o Stachu Konzie, co to
pod Jednacewem go zakatrupsili.
Nojgorso bzieda, to przysła na Kurpsiow chyba w dziewetnastem zieku. Głodowali
wtencas bziedne ludziska, ze nie doj Boże! Dużo do Hameryki pojechało lepsego
zycio sukać, ale duzo i ostało sie na tech lichech psioskach. Jedne wzieni sie
za handel z Prusokani, a druge ogorniali to swojo chudzizne jek mogli. Jek po
psiersej wojnie zaceni jem jesce i te rzondowe dokucać podatkani, to nareście
pośli kupo w dwudziestem cwortem z zidłani i kijani na Kolno, zeby starosta
sie opanientoł. Na przodku sły wtencas kobziety, bo każdy ziedzioł. ze z
Kurpsionko, to lepsiej zwady nic sukać. Bziedne to były casy.
Dziś moze juz i ni ma tu takech zielgech borow, co po niech niedźwedzie i tury
downiej stecki wydeptywały, ale takech ludzi gościnnech i takego pozietrza
cystego jek tu, to chyba daleko by sukać po śwecie.
Leszek Czyż
Jek u Geni kartofle kopali
Tero to nasły take casy, ze tylo patrzeć końca śwata. Downiej moziłam jedno
cąstke rozańca ziecorem, a tero wszystke trzy i to na klenckach. Przed
niedzielo kopalim kartofle; te na dołku kele olsynow. Wzienam kosik, motykę i
ide pomału na pole, a moj chłop krzycy:
- Stój, Genia! Juześ chyba dość sie to motyko nakopała!?
Ustałam i patrzę, to na motykę, to na chłopa. A motyka dobro, porencno, jesce
po matce jo mom.
- To cem mom kopać, grabziani!? - pytom sie go.
A on na to, ze Jentoniow Franek kupsiuł kopacke i przyjadzie dziś nom kopać.
Wolo Bosko. Motykę ostaziłam i poślim na pole. Za sile przysły i kobziety, ale
tez bez motykow. Ustałym tak z teni kosikani i stojem jek głupsie kele niedzy.
Na roz patrzę ci jo, a tu zzo olsynkow jadzie i Franek. Jadzie ci on na tej
kopacce w pore koni jek jeki bziskup. Zajechoł od Bronkowej niedzy, ustoł, a
my chyzo jedna przez drugo to kopacke oglondać. Patrze, z przodu dysiel, z
tyłu śnigło, siodełko, a na siodełku Franek z bzicem. Zieta ludzie, ze jo w
zyciu jesce tyle strachu to nie przezyłam jek wtencas.
Jek ten Franecek bzicem śmagnoł konie, jek ta kopacka rusyła, to nie
ziedziałam, cy mom uciekać, cy o scenśliwo śnierć Nojśwentso Panienkę prosieć.
Te śnigło zaceno terkotać, psioskem po ślepsiach sypać, kobziety ryceć zaceny
wniebogłosy, kosiki śmergneły i kazdo we swo strone uciekały, tylo kurz za
nieni wstawoł. Andzia z Olesio, to az w olsynkach sie zatrzymały. Konie sie
wyrasiły tego ryku. Franek zlecioł z siodełka i zgubziuł bzic. Konie zaceny
galopować z to kopacko po kartoflisku. Franek za nieni, a moj chłop za Frankem.
Kartofle, to tak lotały w pozietrzu, ze tyło sie kosikani zastozialim zeby w
łusine nie dostać. Cale sodoma! Kobziety powyrosane, kartofle az na Bolkowem
polu, a konie z to kopacko w olsynkach.
Jek ni ksyne odesło, to psierse co zrobziłam, to wzienam ten bzic, co go
Franek zgubziul i nojpsierw mojemu chłopoziu pore lepsech na chrzybonie
odnierzałam, a później chciałam Frankoziu, ale on je za chyzy.
Za sile poznajdywały sie kobziety. Przyniosłym motyki i zabrałym sie za
kopanie. Pomału nom to sło, bo rence straśnie drzały, a Andzie z Olesio, to
scykutka trzymała az do samego pamroku.
Ludzie me we wsi znajo i ziedzo zem kobzieta spokojno i nowocesności nie
przeciwno, ale poziedziałam chłopoziu, ze jek ni jesce roz tego satana na pole
przywlece, to go tak motyko przezegnom, ze bendzie chyziej nogani przebzieroł
jek te śnigło u kopacki.
Leszek Czyż
Księdzowsko ziśnia
Opoziem wom tako jedno rzec jek em buł jesce mały. Tero taki dzieciok, to mo
wsio o cem tylo zamyśli, ale downiej tak nie było. Tero od Nikolaja, abo na
wykup, to pełno torbe słodycow dostajo, a mnie chrzesno, to tylo kawol
psennego placka i pore psisankow przyniosła.Totez roz, a było to w take
skwarne lato, ślim z Jędrzejem sie wykąpać do rowu i zobocyłim na przećko
plebanii tako fajno ziśnie, a cało obsypano owocem. Udumalim, ze jek sie
ściemni, to przydziem skustować ksyne tech ziśniow. Tak tez zrobzilim.
Podeślim do niej pamrokem od strony zogajnika, zeby nicht nie zidzioł.
- Właź chyzo! - mozie do Jędrzeja - póki jesce zidać. Ty rzij i rzucoj,a jo
będe łapoł. Nie poziem, nie opsierol sie za długo.
Wloz i rzie, ale rzucać, to za duzo nie rzuco.
- Nie zrzyj - mozie - tylo rzucoj!
A on co i roz to gordziel wyciągo i na coś patrzy. Slepsie wytrzescuł, to
myślołem, ze sie teni pestkani udoziuł, ale nie. Za sile złazi.
- I cego złazis? - mozie - Som sie nazereś, a dlo mnie to co !? Ale on cale
nic nie godo, tylo jesce chyziej złazi. Bryknoł i kładzie sie w trowe. No jo -
myśle sobzie - nałykoł sie tech ziśniow, przepadziwek jeden razem z pestkani i
mu tero bełk dokuco. Juz chciołem na niego krzyceć, ale oglądom sie .. , a tu
za mno ksiądz probosc z bzicem stoi. Moj Boze..., wszystke modlitwy na roz ni
sie przybocyły. Na scęście probosc buł cłoziek starsy i nie trasiuł mnie po
ciemoku tem bzicem. Jędrzej nie cekoł na mnie, ale jo i som chyzo droge do
domu znalosem.
Do dziś omijom to księdzowsko ziśnie.
Leszek Czyż
Letniki
Łońskiego roku w lato przyjechały do nasej wsi letniki z Warsiawy. Jek sie
zatrzymały tem samochodem kele plebanii, to zaro sie take zbziegozisko
zrobziło, jekby na odpust. Kazden robote śmergnoł i dalejze ten samochot
oglondać, no i jech samech. Jo tez zaro poleciołem, bo to sie take rzecy u nas
censto nie trosiajo.
Za sile wyset probosc, przyzitoł sie z teni letnikani jek sie nolezy i zaceni
o cemś godać. Nie sło wsio zrozunieć, bo godali po niastowemu, ale
wyniarkowołem, ze te letniki chco gdziesi we wsi przenocować.
- Toć u nas sie tero niejsca ksyne zrobziło - mozie do probosca - przecie nasa
Bolcia na ziosne sie wydała i w alkerzu nicht nic spsi.
Probosc głowo pokiwoł i kozoł ni lecieć matki sie zapytać, cy by letnikow nie
przyjena. Matka nie była przeciwno.
Za sile zajechali na nase pugrotki tem samochodem, a psies zaro ogon podkuluł,
wloz do budy i nie wylos az pojechali. Zajechali kele stodoły i wysiadajo -
nojpsierw ten gruby łysy, poźniej, zidać jego kobzieta, tez grubo, ale
krozowato; a na końcu taki mały srel z bziołeni włosani.
Tylo na niego spojrzołem, a juz ni sie nie spodoboł. Tylo mu ocy chodziły, co
by tu na ciorta zrobzieć.
Matka jek roz krowy wycerkała, to jem zaro po kworcie śwezego mleka dała.
Wypsili po dwa, bo i nieli gdzie wloć. Ten mały nie chcioł, bo moziuł, ze
śnierdzi; to ten gruby zaro go po cuprynie trzepnoł i nakozoł zeby grzecnie
wypsiuł. Becoł srel, ale psiuł.
Zieta ludzie, ze tak z wyglendu, to by sie zdawało, ze te niastowe, to
mondrzejse ludzie. Napatrzułem się jo na niech i poziem wom, ze to fest
dziwoki! Oni sie nawet krowy bojeli, i to tej starej bziołej! Toć kazdy zie,
ze to nojspokojniejsy bydlok we wsi. Nientko w dojeniu, a ligać, to ona chyba
cale nic moze. A te jo onijali z daleco jekby jeki parch niała.
Poźniej ten gruby poset na pośnik, gdzie nasa kaśtanka sie pasła i pyto ojca,
cy by na niej nie mok zierzchem pojeździeć. Śnioć ni się zachciało, no bo znom
kaśtanke! Ona by prendzej na tobzie - myśle sobzie -zierzchem pojechała, jek
ty na niej. Ale i nie redziła by go! Ta krozowato znowu posła z matko nase
prosioki oglondać, jekby było co. Prosioki, jek to prosioki, co tu oglondać. A
ona mozi, ze chce pogłoskac prosiocka i tretuje sie w tech trepkach do chlewa.
Tam juz ze trzy dni nie było ścielone, to zaro ulgneła w tem gnoju i ani
wyleść nazot. Sile zesło zacem jo ociec z tem grubem wyrabowali. Uciorciła sie
w tem gnoju az po samo stryjno. Myślołem, ze sie zesce ze śniechu. Dłuzej nie
bałamuciułem, bo ociec nakozoł ni goździe prostować. Posetem pod sope i
wzionem sie do roboty. Patrzę, a ten srel idzie za mno. Ustoł kele mnie i sie
wypytuje, a co to, a co tamto...; po sopsie łazi, w konty zaglondo...
- Idź,- mozie- bo ci co jesce na łep zleci i wtencas sie dozies! Ale gdzie
tam! Nareście zachcioł zeby mu dać poprostowac tech goździow na bombzie. Rod
nie rod, musiołem ustompsieć. Wzion młotem i śtuko, to w goździa, to przy
goździu, nareście w paluch.
- A zidzis! - mozie - nareście sie doziedziołeś! A ten w ryk i polecioł do
matki. Myślołem, ze juz ni do pokoj, ale za sile znow przyloz z tem
obzinientem paluchem i pyto sie na co jo te goździe prostuje. Mozie mu, ze
dennice bendziem naproziać. To on znów pyto sie, co to je dennica. Jo nie
ziem, cego oni w tech niastach uco, ze dzieciok nie zie nawet, co to je
dennica.
Wzionem drewna i wygnołem go z tej sopy.
Za sile taki psisk sie zrobziuł na pugrotkach, jekby poru świniokow na roz
ślachtowali! Wyleciolem z tej sopy, patrze, a on stoi naprzećko chlewa i
kartoflani celuje w prosiokow.
- Uspokój sie gowniorzu - prose grzecnie - bo cie zaro psem poscuje! Jek
ostaziuł prosiaki, to znow kokosy zacon goniać. Później dłuzsy cas nie chciały
sie nieść.
Jek nareście pojechali, to cale ozdroziołem. A i psies wyloz z budy i zacon
siekać, i kokosy zaceny sie nieść, a prosioki znow zaceny przybzierać na
wodze.
Tero juz ziem, ze tem letnikom, to tylo nad jeko wode jechać i w zołtem
psiosku sie grzebać, a nie do ludzi!
Leszek Czyż
Lustracjo po kurpsiosku
Jek tak nieros przed ziecorem przycupne na kempsie kele pośnika gdzie zawdy
nasa kaśtanka sie pasie, i jek tak zacne dumać i dumać, to nieros i co
mondrego wydumom. Przede śwenty tez me tak wzieno na dumacke i wydumołem, ze
downiej to casy były spokojniejse. Tero ludzie zrobziły sie take prentke, ze
ani nadązeć za to nowocesnościo. No, ale sie tylo tak przyglondać i beceć...,
toć to nie na gospodorza! A ziadomo, ze gospodorz ze mnie nie lichy: kaśtanka
ze źrebokem, dojnech psięć, dwa owce i baron, trzy porki świniokow -je co
oporzondzać. Pustech kontow w chlezie ni mom.
Totez udumołem sobzie, ze na ziosne zapoziem zeby wybrali me za sołtysa.
Lepsego i tak nie nojdo. Nicego ni nie brok -i robotnym, i poziedzieć jek co
trzeba, to poziem, a i u młodziokow mom uwozanie - kazden dzieciok we wsi sie
mnie boi.
Jek o tem sołtysowaniu poziedziołem kobziecic, to sie ksyne śniała, ale
kobieta, jek to kobzieta - nie utrasis - śnieje sie z nieziadomo cego. Nie
zwozołem na te babske śniechy i w zesło niedziele, zaro po sunie poziedziołem
chłopom co i jek. Nojprzot nic nie godali, tylo patrzyli sie to na mnie, to na
sie. Nareście wystompsiuł Jendrzejow Bronek i mozi tak:
- Jek rzecy majo sie tak, no to nojprzot my musiem zrobzieć lustracjo.
O śwenty Jozesie! - podumołem sobzie - jo nie ziem co to je ta lustracjo, ale
jek to je to samo co kastracjo, to jo sobzie chyba odpusce te sołtysowanie.
Ale nie. Jek Bronek zobocuł zem zbzieloł jek ściana, to me poklepoł po łopatce
i mozi, ze boleć, to to nie boli, ale jek co mom na sunieniu, to zeby jek na
śwentej spoziedzi wsio jem wyłozeć. No, ale az taki głupsi to jo nie jestem
zeby sie Bronkoziu spoziedać.
Nareście uredzili, ze sani me bendo lustrować. A lustrujta - myślę sobzie -
aby nie za mocno, bo sie fest gitkow boje.
No i zaceni. Przyśli do mnie cało kompanijo zaro za porę dni. Bronek
wystompsiuł naprzot, podrapoł sie po łusinie i mozi, ze oni za bardzo to nie
ziedzo jek by me zlustrować, bojo do nicego nie nolezołem, tyło do kołka
rozańcowego. Na to wystompsiuł ten duzy Jozef i mozi, ze na sołtysa to musi
być duzy chłop, a nie taki tylo równy ze śtachetani, i ze moje krowy to mu co
rus w zyto włazo.
- Chłopsie - tłomace mu - no toć to nie krowy bendo sołtysować, tyło jo!
Ale Jozef sie uper i mozi, ze jek jo krowow upsilować nie mogę, to i z
porzontkem we wsi takzes bendzie. Na to moja kobzieta nie wytrzymała i
wykrzycała Jozwoziu w samo gembe zeby lepsiej swojech gęsiow psilowoł, bo jej
w ogrodzie sodome robzio. Jozef sie zaindycuł i zacon pazorani mochać, a
Bronkoziu sie przybocyło, ze go kedyś przezywołem "śnorek" i zacon beceć.
Wtencas wystompsiuł Pęcokow Jonek, bo mu sie znowus przybocyło, ze go kedyś z
chlubo po pugrotkach goniołem i tez zacon beceć. I take sie bekozisko zrobziło,
ze az ni dziecioki z chałupy pouciekały, a psies zacon psisceć i wlos do budy.
Nareście wyolowołem cało to konisyjo z chałupy i poziedziołem zeby sie w innem
niejscu lustrowali, bo ni dziecioki powyrosajo. Nie poziem, pośli po dobroci i
ziencej nie przychodzili, ale i me sie tez tego sołtysowanio odechciało.
Podumołem sobzie, ze już lepsiej casem na kempsie przy pośniku przycupnąć i o
downech casach podumać, niźli sie z to nowocesnościo bziodować.
Leszczek Czyż
O downech porzontkach
Zieta ludzie, ze dziś to ni ma porzontku na tem śwecie. Kazden sobzie panem,
kazden nojmondrzejsy, nicego się me bojo... Downiej to nawet bydloki sanowały
ludzke zwycaje i nie przeciziały sie jek dzisioj. Na ten przykłot - kokosy.
Przysły nieros cało kompanijo az pod som prog. Bobka wysła i sie pyto:
-I cegośta przysły? A..:, jo ziem cegośta przysły - zercio chceta! Jo was tu
zaro napase, tyło nie idźta!
A kokosy rade nie rade grzebzienie pospuscały, podumały, podumały, zabrały sie
i posły. Taki to buł wtencas porzondek. A i jojka niosły nie take jek dzisioj.
Jek matka kedy jojko usmazyła, to przez dwa dni w chałupsie pachniało. Znały
sie nieboroki na rzecy. Na przednowku, to lichsiej sie niosły, a przedeśwenty
znowus lepsiej. Zawdy bobka kazdo kokos wymacała zeby chtornej do tego
głupsiego łba nie przysło jeke jojko gdzie zachachmencieć. Kur tez sie nie
legaciuł tak jek dzisioj. A to psianie na obudzenie, a to na południe, a to na
spanie, a to trzebzienie kokosow ..., cały bozy dzień nioł co robzieć. Kazde
stworzenie ziedziało po co zyje, a dzisioj...?
Na ten przykłot - Bzigdorkow Oleś. On nawet w niedziele nie moze z nicem
nadązeć Zacem wstonie z tego ślubanka, zacem sie przeciągnie, zacem onucki
zazinie, przydzie do kościoła na sumę, a ksiądz - "idźta, osiara spełniona". A
mozio, ze niby pobozny. Do "Rozy" nolezy, ale jek przydzie kartki wynieniać,
to ciensko go dobudzieć.
O dobytki tez licho dbo. Nawet na cas jem nie pościele. Łońskego roku, to mu
sie dwóch prosiockow w chlezie utopsiło. A i dziewcoki kedyś jenokse były -
take i do tońca i do rozańca. Jek sie chtorno wzieno na muzykę, to tyło furała
kele cie, a warkocani, to nie jednego, co popodścieniu stojeli, po gembzie
oblała az sie nawrociuł. Tero to tyło sie poodymajo jek jeke hrabziny i ani do
tańcowanio, ani do scypanio...
Na ten przykłot - moja kobzieta. Ta jek w tońcu sie rozchodziła, to tylo sie
jej nawrocali. A trempała, a psiscała, ze ledwo pedałowke było słychać. Totez
sie z nio i ozeniułem. Downiej z daleco było ziadomo cy to je chłop, cy baba.
a dzisioj..., jek nie uscypnies, tak nie poznos.
Leszek Czyż
Zielganocno palma
Poziem wom, ze nojziencej roboty, to je zawdy u nas przed śwentani Zielgejnocy.
Cale oddychu ni ma. A to śwenconek przystrojeć, a to jojka umalować, a to znów
ksiotkow z bzibziuły do palmy narobzieć.
Nojprzod, to musiołem pomogać matce jek bzieliła ściany w alkerzu. Za sile
znow ociec nakozoł ni pugrotki zagrabzieć; i tyło tak lotołem z jedne w drugo.
A nojlepsiej, to ni chyba te lotanie wychodziło.
Jek ociec przynios z zogajnika ten jeglijowy drążek do palmy, to z niejsca
usiedlim ksiotki robzieć. Trochę sie krzyziułem, bo to marudno robota, ale nie
było retunku - mus to mus. Jek bułem u Joziokow, to godali, ze latoś nie bendo
robzieć takej duzej palmy, ale one same nie za duże, to i palmy robzio mniejse.
Mamusia moziła, ze Pan Bog je wysoko, to maluśkej palmy nawet nie zauwozy. I
dlotego nakozała ojcoziu wyciąć dłuzso jeglijke. Nie ziem cysta słyseli, ale
Zośka Joziokowa na zapoziedzie dała. Majo sie zenieć z tem małem Antkem
Froncokowem. Zośka mozi, ze to nic ze mały; robota przy zieni, podbrykiwać do
niej nie trzeba. A i do tońca ponoć zgrabny. Polecke, to i w lewo, i w prawo
okrenco na jednej nodze. A jek tańcuje powolnioka, to mu sie az skrzy spod
nopsientkow.
Mamusia ni moziła, ze downiej, to do niej tez przyjezdzoł taki jeden z
Psiontkozizny. Roz przyjechoł, obejrzoł, obejrzoł i wzion na muzykę. A jek w
tońcu przycisnon do sie, to az dziorke na plecach w nowej blusce papsierosem
wypoluł! Później drugi roz przyjechoł, znow obejrzoł, obejrzoł... i ziencej
nie przyjechoł. Może to i dobrze, ze mamusia z ojcem sie ozeniła, a nie z
jekem obcem chłopem.
Jek juz zrobzilim to naso palmę, to zaro zanieślim do kościoła. Ksiondz
pośwenciuł, a jekem śli w procesyi, to zauwozułem, ze Froncokowe meli jesce
zienkso. Froncokow Antek, to az sie przeginoł jek jo wynosiuł z kościoła.
Myślołem ze sie zaro wywali, ale nie. Sed śtybno, bo sie chcioł przed Zośko
jek nojlepsiej okozać.
Jekem tak sed kele ojca w tej procesyi, to poziedziołem sobzie, ze jek bende
duzy, to zrobzie palmę az do samiuśkego nieba, zeby Pan Jezus zidzioł chto tu
je nojpobozniejsy we wsi!
Leszek Czyż
Pobrane
z Kurpiowszczyzna Moja Ojczyzna
Tańce kurpiowskie
Muzykalność i żywiołowość ludności
kurpiowskiej można zauważyć nie tylko w pieśniach. Znalazła ona swój oddźwięk
także w innym, ważnym elemencie folkloru muzycznego Kurpiów - w tańcach. Tańce
czy tylko "przytrampywanie" (przytupywanie w takt muzyki czy pieśni) stały się
częścią każdej uroczystości. Tradycyjne tańce i ich figury taneczne w
większości się zachowały -niektóre uległy zmianie, jednak styl wykonania
pozostał ten sam.
Największą różnorodność tańców możemy zobaczyć w trakcie wesela. Należy tu
zaznaczyć, że niektóre z tańców, dzisiaj tańczone tylko w trakcie zabawy, w
przeszłości związane były z obrzędami, niektóre zaś zostały zapożyczone z
innych kultur, np. olender, czy polka. Zabawy, wieczory taneczne, wypełniały
takie tańce jak powolniaki, okrąglaki, polki. Ambicją każdego tancerza było
tańczyć lepiej,
bardziej siarczyście i z większym zapałem. Zabawy byty
organizowane przeważnie przez młodzież. Tak opowiadał kiedyś o tym Józef Mróz:
"Kawalerzy jak chcieli urządzić zabawę, to się umawiali i szli, gdzie
największe mieszkanie. Prosili o to mieszkanie gospodarza i tam sprowadzali
muzykanta -"groca" albo muzykantów. Uczestnicy zabawy gromadzili się pod
ścianami. Był wśród organizatorów jeden - zazwyczajnajlepszy tancerz i "zawadyjok",
któremu każdy ustępował i on "zarządzał" w. ciągu całej zabawy. Mężczyźni
żonaci, zwani "uoracami", tańczyli osobno. W pewnym momencie najlepszy tancerz
"zakazywał" grocowi: "hola! - nie tańcujem, uorace tańcują*. I wtedy uorace
dziewczyny młode pobrali i dalej - pokazywali, co potrafią". Zabawa trwała
całą noc - "od widnia do widnia". Kurpie lubili śpiewać i tańczyć: "Idź do
roboty, robotę rób, ale spsiwoj"". Muzyka, śpiew i tańce to nieodłączne części
życia Kurpia. To właśnie im zawdzięczamy, iż wiele dawnych treści i form
zachowało się aż do dzisiaj.
Tańce najbardziej popularne na Kurpiach to:
- Powolniak
Najbardziej charakterystyczny i typowy taniec kurpiowski. Wbrew nazwie
tańczony jest bardzo szybko. Ciekawą cechą jest to, że bywa dzielony w różny
sposób. Spotykane są zapisy nutowe zarówno w takcie nieparzystym jak i
parzystym. Przed rozpoczęciem tańca wszystkie pary ustawiały się jedna za
drugą. Gdy muzykanci rozpoczęli grać, tancerze najpierw "deptali nogami" w
miejscu i "dopiero poszła jedna para", potem druga itd. Tańcząc powolniaka,
tancerze stawiają kroki długie i szybkie. Obroty są zamaszyste i energiczne.
Nie ma w tym tańcu podrygiwania, czy podskakiwania. Jak powiadają na
Kurpiach, ten jest uważany za najlepszego tancerza, który tak tańczy, że mu
"śklanka" wody z głowy nie spadnie. Świadczy o pewnej gładkości i płynności
tańca. Rytm taneczny powolniaka nie zawsze pokrywa się z rytmem muzycznym.
Kroki w tańcu są trzymiarowe bez względu na metrum muzyki. Gdy melodia jest
grana w takcie 2/4, to krok ten będzie rozłożony na półtora taktu.
- Okrąglak
Na Kurpiach znany jest w trzech odmianach, jako: cochany, suwany i chlapok.
Jeśli chodzi o układ figur tanecznych, to podobny jest do oberka, z tą
różnicą, że tańczy się go nieco wolniej. "Chlapok" to okrąglak z wybijaniem
rytmu w czasie tańca przez palce i pięty. "Cochany" i "suwany" to ten sam
taniec. Nazwę wziął od pociągania nogami po podłodze. Widzimy tutaj, że ten
sam taniec w zależności od sposobu wykonania ma dodatkowe nazwy. Innym
okrąglakiem jest tzw. "toniec" - jest to w zasadzie walc, ale tańczony
powoli. Tancerze wykonują w trakcie tańca obroty w prawą i w lewą stronę na
przemian. Obroty te są wykonywane co kilka taktów.
- Konik
To prawdopodobnie najstarszy taniec kurpiowski. Dziewczęta biorą się za ręce
i tworzą kółko. W trakcie muzyki "przytrampują", skaczą,, a od czasu do
czasu kucają na ziemi.
- Wyrwas
To również odmiana okrąglaka. Różnica polega na tym, że taniec przeplatany
jest śpiewem.
- Olender
Taniec zapożyczony z innych kultur. Istnieją dwie wersje dotyczące jego
pochodzenia. Według jednej był on przywieziony na Kurpie przez Holendrów -
rzemieślników sprowadzonych przez królów polskich. Celem ich między innymi
było podniesienie kultury leśnej na puszczy. Druga wersja mówi, że w Prusach
po lewej stronie Szkwy znajdują się wyręby, zwane "holanderci". Stamtąd
wzięli pochodzenie bartnicy Olendrzy. W czasie reformacji przychodzili oni
na puszczę, by z misjonarzami protestanckimi werbować Kurpiów na nową wiarę.
Razem z tą nową religią przynieśli na Kurpie ów taniec, który przetrwał do
dzisiejszych czasów.
- Oberek
Taniec podobny do okrąglaka. Cechą różniącą od siebie te dwa tańce jest
tempo. Przy tańczeniu oberka wykonuje się małe energiczne i ostre kroki
obracając się dookoła. Niektórzy tancerze wprowadzają w czasie tańca pewne
urozmaicenia, jak np.:tańczenie bez obrotów przez pewien czas, czy unoszenie
przez tancerza prawej nogi na trzecią część taktu.
- Żuraw
Taniec, który wywodzi się również z grupy okrąglaków. To najbardziej
zmysłowy, niemal erotycznym tańcem kurpiowskim.
- Polka
Tak jak okrąglak, tak i polka posiada kilka odmian. Na Kurpiach jest tańcem
bardzo popularnym. W zależności od sposobu tańczenia i figur może być polka
"równiejso", polka "trzęsiono" albo "trzęsionka, trampólka" - lub jej
odmiana "fafur".
- Polka "równiejso".
W czasie tańca wykonuje się obroty w prawą lub w lewą stronę przy
jednoczesnym posuwaniu się po kole. Charakterystyczny jest tzw. krok
"półkowy" polegający na stawianiu nogi na przednią część stopy. Taniec ten
tańczy się bez podrygiwania.
- Polka "trzęsiona".
Jest to odmiana polki "równiejsej". Cechą charakterystyczną jest to, że
tancerze poruszają się z "przydrygiem", a zamiast dosuwania stawiają nogę z
góry.
- Trampólka. Tancerze wykonują obroty w prawą lub lewą stronę na zmianę,
posuwając się po kole.
- Fafur
Jest to odmiana trampólki. Na Kurpiach nazwa ta oznaczają również wstążkę
zawiązaną w kokardkę. Taniec ten jest więc lekki; Kurpie porównują go do
rozwianej, fruwającej na wietrze kokardki. Tańczy się go zarówno w obrotach,
jak i bez obrotów, w ten sposób, że jedna osoba postępuje w przód, a druga w
tył, posuwając się po linii koła
- Stara baba
Taniec ten jest bardzo popularny na Kurpiach. Zawiera trzy rodzaje kroków
tanecznych:
- kroki boczne,
- stąpnięcia w miejscu,
- kroki obrotowe.
Jak w całej Polsce, tak i na
Kurpiach tańczą mazura i połączenie mazura z polką, tzw. mazur-polkę oraz
walca w metrum 3/4 Wszystkie tańce podane powyżej to tzw. tańce obrotowe.
Stanowią one najliczniejszą i najbardziej lubianą grupę tańców na Kurpiach Z
innych tańców wymierać należy jeszcze:
1. Korowodowe
- przytrampywanie, czyli "tak jak groc gra",
- wyprowadzanie druhen za stół -taniec weselny po oczepinach,
- skakanie z czepkiem - taniec weselny
2. Niekorowodowe:
- gonienie po zastolu - taniec tańczą wokół stołu dwie osoby (chłopak i
dziewczyna). Jest to gonienie panny przez kawalera
3. Tańce o charakterze chodzonego:
- oprowadzanie panny młodej wokół stołu przy akompaniamencie pieśni śpiewanej
przez kobiety w izbie,
- marsz weselny - biorą w nim udział wszyscy goście, odprowadzając parę młodą
do wozu, którym mają jechać do kościoła.
Obok tańców zbiorowych, Kurpie wykonują również tańce solowe:
- kozak kurpiowski - najczęściej wykonywany przez starsze osoby mężczyznę i
kobietę.
- zajączek - kobieta układa na podłodze dwr- równe kijki na kształt krzyża
potem ująwszy się pod boki skacze w rytm granej muzyki tak, aby czubkiemlewej
nogi dotykać pole w prawymramieniu krzyża, a czubkiem prawej w lewym. Taniec
ten wymaga dużej zręczności i wprawy - kijków złożonych na krzyż nie wolno w
czasie tańca dotknąć nogami.
- żabka - w czasie tańca tancerzewykonują ruchy podobne do skakania
żaby na polu. Taniec dość szybki.
- myszka - jest to raczej zabawaniż taniec. Tańcząca młodzież ustawia się w
dwa szeregi: z jednej stronydziewczęta, z drugiej chłopcy. Między nimi
pozostawiona jest wolna przestrzeń, aby dziewczyna, która gra myszkę
mogłaswobodnie biegać. Powyższe tańce są najbardziej znane i lubiane na
Kurpiach. Akompaniamentem do tańców kurpiowskich może być i jest zarówno
śpiew, jak i muzyka instrumentalna.
Rytm i tempo w tańcach kurpiowskich jest wyznaczone przez muzykę lub śpiew.
Ozdobnymi dodatkami do akompaniamentu muzycznego są klaśnięcia w dłonie, luźne
okrzyki, tupania czy pogwizdywania. W czasie tańca narasta dynamika i
ekspresja ruchowa. Rytm jest bodźcem podniecającym dla tancerzy.
Źródło:
Kurpiowszczyzna Moja Ojczyzna - link do strony
oraz Informator Ostrołęcki
|